Rozdział II

Z kina wróciliśmy o szóstej nad ranem, jednak zamiast położyć się do łóżka by odespać zarwaną noc, postanowiłam podzielić się przemyśleniami z moją bliską przyjaciółką. Wiedziałam, że moim telefonem ją obudzę, jednak to była sprawa niecierpiąca zwłoki. Poza tym nie miałam żadnej, innej bliskiej osoby, której mogłabym powiedzieć swoją dosłownie każdą, zwariowaną myśl. Powiedziawszy rodzicom „dobranoc” (Co, swoją drogą było dość dziwne o tej porze…) zamknęłam drzwi od swojego pokoju i usiadłam na łóżku, wybierając numer do Yenn. Po paru dłużących się sygnałach usłyszałam zaspany, zachrypnięty, piskliwy głos, który diametralnie się zmienił, gdy jego właścicielka dowiedziała się, po co dzwonię. Dziewczyna uniosła się na mnie każąc mi spojrzeć na zegarek.
- Ale, Yennefer – zaczęłam, chcąc ją uspokoić. Trzymałam telefon parę metrów od ucha, mimo to doskonale słyszałam frustrację przyjaciółki. – to naprawdę ważne. Nie będę czekała do południa, aż się wyśpisz. Przyjdź do mnie za godzinę.
- Niech zgadnę. Chodzi o Jeffa? – usłyszałam w odpowiedzi.
- Mam nowe informacje, ale musisz mi pomóc. Czekam na ciebie.
Po rozłączeniu odłożyłam telefon na łóżko, przenosząc na nie również laptopa. Otworzywszy go, moim oczom ukazała się strona hospicjum Sacred Heart, której nie zdążyłam wczoraj wyłączyć gdy moja mama wparowała do pokoju. Przygryzłam dolną wargę i przescrobblowałam wszystkie oddziały, odnośniki, aż w końcu natknęłam się na zakładkę „kontakt”. Zawahałam się na chwilkę i zaczęłam zaznaczać kursorem myszki adres e-mail.
„Właściwie… co mi szkodzi napisać?” zastanowiłam się jeszcze przez chwilkę i wzruszywszy ramionami, weszłam na swoją pocztę i podjęłam walkę napisania czegoś sensownego. Cóż, „Witam. Szukam Jeffreya Woodsa i chciałam się spytać, czy wiecie coś o jego bracie, Liu Woodsie?” brzmi dość tandetnie. „Witam. Czy leżał u was Liu Woods w 2006 roku?” jeszcze gorzej. „Witam. Czy to prawda, że leczyliście w 2006 roku Liu Woodsa, brata mordercy Jeffreya?”. Walnęłam z pięści w klawiaturę, po czym molestując zawzięcie „Backspace”, wolną ręką pacnęłam się w czoło. Czy jest coś, co nie zabrzmiałoby źle, prosząc ich o jakąkolwiek informację dotyczącą Liu? Dzięki niemu najlepiej doszłabym do jakiejkolwiek wieści o Jeffie, ale czy on na pewno przeżył ten atak? Przecież niewiadomo co się tak naprawdę stało po zniknięciu ochroniarzy i pielęgniarek. Co, jeżeli Jeffrey wrócił po brata, by dokończyć dzieła?
Witam. To, co napiszę, może zabrzmieć absurdalnie, jednak od tej informacji zależy czyjeś życie. (A co, kto mi zabroni troszkę podkoloryzować sprawę? Może jak zabrzmi poważnie, to odpiszą! Poza tym… Jak nie rozgryzę tej tajemnicy, to grozi mi śmierć na chorobę zwaną dociekliwością… Więc to nie kłamstwo.) Z pewnych źródeł wynika, że w 2006 roku w Sacred Heart doszło do uprowadzenia personelu szpitala. Czy możecie napisać mi o tym coś więcej? Czy ów incydent rzeczywiście miał miejsce i czy był spowodowany Liu Woodsem? Czy mogłabym liczyć na jakąkolwiek informację w tej sprawie? Proszę o niezwłoczną odpowiedź. Z wyrazami szacunku, Sally Cooper” Enter.
Jeszcze dobre pięć minut wpatrywałam się tępym wzrokiem w napis „E-mail został wysłany. Moje ręce drżały tuż nad klawiaturą, a serce biło mi z niesamowitą prędkością, jak po porządnym biegu. Z tego dziwnego stanu apatii wyrwał mnie głośny dzwonek wydobywający się z mojego telefonu. Wzdrygnęłam przestraszona i wciąż rozdygotaną ręką ujęłam komórkę. Dzwoniła Yenn, a to znak, że czekała już pod drzwiami. Wyszłam po cichu z pokoju, by nie obudzić rodziców i otworzyłam drzwi, a moim oczom okazała się długowłosa brunetka o jasnej cerze i łagodnym wyrazie twarzy, nawet jak na tę wczesną porę. Jak zwykle starannie ubrana w długą, gotycką sukienkę koloru kruczego i toporne, choć wciąż bardzo kobiece buty. Uśmiechnęłam się do niej szeroko  i machnęłam dłonią na znak, by weszła do środka. Skierowałyśmy się od razu do mnie, a gdy Yennefer zobaczyła otwartego laptopa i e-maila, szeroko otworzyła oczy i usta, po czym usiadła na łóżku.
- Nie… nie mów mi, że… - zaczęła, jednak przerwała, zanurzając ciekawski wzrok w wypocinach, które wysłałam do Sacred Heart. Usiadłam obok dziewczyny i przycisnęłam dłonie kolanami. Westchnęłam głośno.
- W gazecie było napisane, że Liu trafił do Sacred Heart. Jest tylko jedno takie hospicjum na świecie, na Florydzie.
- Na Florydzie?! – powtórzyła brunetka – to kilkaset kilometrów stąd. – skwitowała, odkładając laptopa na bok.
- Słyszałaś o tym morderstwie? Wszystkie media o tym trąbią.
- Myślisz, że to sprawka Jeffa?
- Jestem tego prawie pewna. Słyszałaś co się z nią stało? Wyprute jelita, wycięte policzki… To dopiero pierwszy raz od 2006 roku. Jeff daje o sobie znać, ale tym razem sprawa trafiła do mediów! Mimo że oni nie wiedzą, że to on, ja to czuję… - Powiedziałam, podnosząc się nerwowo i przenosząc swoje ciało na krzesło. Dosłownie nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca, miałam w głowie tyle ekscytujących faktów, pytań bez odpowiedzi…
- Sally, nie przesadzasz? To mógł zrobić każdy. Dosłownie każdy, kto się o nim naczytał i sam ześwirował. Ty lepiej uważaj, bo skończysz tak samo – odpowiedziała moja towarzyszka, patrząc na mnie z troską w oczach.
- Musisz mi pomóc – wypaliłam nagle, biorąc na kolana laptopa. – gdzieś powinien być jakiś rejestr…
- Jaki rejestr, Sally? Naprawdę zaczynasz mnie przerażać.
- No rejestr. Coś w rodzaju… książki telefonicznej?
Yennefer zrobiła się momentalnie cała czerwona na twarzy. Miała ochotę wybuchnąć i, zapewne, zabrać mi komputer, wyrzucić go przez okno, a mi porządnie przyłożyć, jednak zanim cokolwiek z siebie wydusiła, wyprzedziłam ją radosnym okrzykiem:
- Mam! Spójrz, spis wszystkich Woodsów z Florydy…
- Masz zamiar obdzwonić w s z y s t k i c h  W o o d s ó w  z Florydy? – przeliterowała Yenn, łapiąc się za głowę.
- A ty mi w tym pomożesz. Jeśli się sprężymy, załatwimy ich wszystkich w ciągu jednego dnia. To tylko 524 wyników.
- Sally, przysięgam, jeszcze jedno słowo, a za chwilę w mediach będzie modna Yenn The Killer. Doprowadzasz mnie do szału!
Mimowolnie roześmiałam się i pokręciłam jedynie głową, łapiąc za telefon. Wpisałam pierwszy numer z listy i westchnęłam głośno.
- OK., dobra. Zanim zaczniemy dzwonić robiąc z siebie idiotki, czy nie uważasz, że nawet jeżeli Liu przeżył, to zmienił nazwisko i wyjechał, by zapomnieć o przeszłości? – spytała brunetka. Chyba powoli odpuszczała, rozumiejąc, że wszelkie moralizowanie mnie na nic się nie zda.
- Wszystko jest możliwe, ale… Co mamy do stracenia? – odpowiedziałam, nawiązując połączenie z nieznanym numerem. - Przed nami dużo pracy…

9 komentarzy: