Rozdział VI

        Przez moment moje serce zamarło. W jednej chwili przestałam odczuwać wszelki ból, który zadał mi Jeff. Zadarłam głowę w górę, by móc spojrzeć z niedowierzeniem na twarz mordercy.
- Nie, Jeffrey, mylisz się… Liu żyje i to dzięki niemu jestem teraz w tym miejscu! – zaoponowałam. Mój towarzysz warknął pod nosem i znów chwycił mocno materiał mojej bluzki. Podniósł mnie do góry, przygwożdżając zaraz potem brutalnie do ściany.
- Łżesz.
Widziałam coś dziwnego w oczach Jeffa. Jego twarz przybrała całkiem innego grymasu, gdy zaczął się temat jego brata. Nagle stał się słabszy, mniej pewny siebie. To wyglądało tak, jakby bił się z własnymi myślami.
- Przysięgam! – jęknęłam ulegle, nie próbując się nawet wierzgać. Wiedziałam, że moje gwałtowne ruchy mogłyby go tylko rozwścieczyć, a chyba znalazłam jakiś kompromis, dzięki któremu mogłam negocjować własne życie. – Przyznaję, chciałam cię znaleźć. Od lat głowiłam się, czy istniejesz. Dzwoniłam do wszystkich Woodsów z Florydy, kiedy nagle Liu skontaktował się ze mną przez jakiś chatroom!
- Nie – przerwał mi Jeff, mocno dociskając mnie do ściany. Syknęłam z bólu i zacisnęłam powieki. Po chwili poczułam, jak jego uścisk ustaje i powoli odstawia mnie na ziemię. Czując grunt pod stopami odetchnęłam, jednak nadal stałam nieruchomo, przygotowując się na kolejny cios.
- Nie doszłabym tak daleko, gdyby nie on – szepnęłam cicho, z pokorą unosząc wzrok na Jeffa i obserwując jego reakcję. Mężczyzna odwrócił się do mnie plecami i wypuścił nóż z dłoni. Metalowe narzędzie odbiło się głośno od podłogi, powodując echo w całym pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia, co sprawiło, że Jeffrey tak łatwo mi odpuścił.  
- To nie on – stwierdził  sucho, ponownie wracając na fotel. Rozsiadł się w nim, a ja znowu widziałam jedynie  kontur mojego rozmówcy. Najnormalniej w świecie mogłabym wtedy spróbować zwiać, jednak powolnym, posuwistym  krokiem zanurzyłam się w mroku, zbliżając się tym samym do Jeffa. Niepewnie usiadłam na krzesełku naprzeciwko niego, kładąc ręce na kolana.
- Podpisywał się „Dr.W”. Pomyślałam, że został lekarzem, i…
- „Dr.W”?! – uniósł się, niespokojnie zmieniając pozycję. Wlepił teraz zimne, cierpiące oczy w moją twarz. Zadrżałam ze strachu i spuściłam wzrok, próbując nad sobą panować. Widząc moją reakcję, wstał i kucnął przede mną, boleśnie chwytając mnie za ramiona i zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Znowu zebrało mi się na płacz, oglądając to, co Jeffy ze sobą zrobił. Pomimo szerokiego, paradoksalnego uśmiechu, skóra, na miejscu której powinny znajdować się naturalne kąciki ust, zakrzywiona była ku dole, a oczy bez powiek wyglądały na mocno przesuszone i przekrwione. Stęknęłam zrozpaczona, cała się trzęsąc.
- Jeff, przepraszam… - szepnęłam, czując jak łzy w nadmiarze spływają po moich policzkach, zaschniętych wargach i szyi.
- Jesteś pewna, że podpisywał się „Dr.W”? – powtórzył, potrząsając mną lekko. W jednej chwili przestałam rozumieć dosłownie wszystko. Skinęłam jedynie głową w potwierdzeniu, czekając na dalszy przebieg zdarzeń. Jeffrey puścił mnie i usiadł na ziemi w rozkroku, podpierając łokieć o zgięte kolano.
- To nie ja stałem za zniknięciem Liu z Sacred Heart. Morderstwo sanitariuszy również nie było moją działką. Po tym jak zabiłem rodziców wszystkie podejrzenia spadły na mnie, ale ja nigdy nie skrzywdziłbym mojego brata. To, że nadział się na ten cholerny nóż, to był przypadek. Zadzwoniłem po karetkę aby go zabrali, a sam uciekłem. Później zostałem uznany za zmarłego, ponieważ z tego, co się dowiedziałem, wszyscy uważali, że trzynastolatek z tak rozwlekłymi obrażeniami twarzy jakie miałem, nie ma szans na przeżycie na wolności.
- Nie spodziewałam się tego… - odrzekłam, próbując przyswoić sobie to, co powiedział mi Jeff. Nowe informacje wskazywały, że wcale nie był aż taką znieczulicą. Na pewno musiało siedzieć w nim coś dobrego. Westchnęłam pod nosem i niepewnie przeniosłam dłoń na ramię Jeffreya, jednak on szybko ją zepchnął.
- Wiem, kto porwał mojego brata – stwierdził ponownie suchym, nieprzyjemnym dla słuchu głosem. Podniósł głowę i spojrzał wprost w moje oczy. – Musisz ponownie się z nim skontaktować.
- Ale ja nie wiem jak – stwierdziłam. – Wiele razy próbowałam, jednak historia przeglądarki nie zapisała strony, na której rozmawiałam z Dr.W…
- Nie obchodzi mnie jak – warknął stanowczo po czym wstał. Mój wzrok powędrował wzdłuż jego ciała, aż w końcu zatrzymał się na przerażającej twarzy skierowanej ku mnie. – Po prostu masz to zrobić. Do czasu, aż mi się przydasz, daruję ci życie. Wykorzystam cię do odnalezienia brata, a wtedy cię zabiję.
- Dzięki, Jeff – stwierdziłam, przełykając głośno ślinę. Łaska, jaką mnie obdarował, niezmiernie wsparła mnie na duchu, nie ma co. Wtedy przypomniało mi się właściwie, gdzie podziałam mój telefon. Musiałam go upuścić w momencie gdy się przewróciłam. Zsunęłam się na kolana i po omacku, w ciemnościach, zaczęłam szukać go ręką, gdy nagle ktoś wszedł do domu, tym samym wpuszczając do środka rażące światło słoneczne. Zmrużyłam oczy i przecierając je ręką, chciałam dostrzec postać, która okazała się być sprawcą tak nagłej zmiany oświetlenia.
- Do licha, Jeff… Co ci mówiłem o tych ciemnościach? Nie martw się o prąd, Slendi załatwi – usłyszałam chłopięcy głos. Owa osoba zamknęła za sobą skrzypiące drzwi i zapaliła światło, które ugodziło moje źrenice. Nie miałam nawet pojęcia, że w tym miejscu może istnieć coś takiego, jak lampa. Gdy z trudem ponownie spróbowałam otworzyć powieki, a tuż przede mną stała nieznana mi jeszcze postać, wystraszyłam się i odskoczyłam do tyłu, lądując obok nóg Jeffa. Wrzasnęłam przeraźliwie dostrzegając chłopaka, na oko nastolatka, w niebieskiej masce, w której widać było jedynie jego puste, czarne oczodoły. W ręku ściskał reklamówkę, a jego postawa nie zdawała się kryć zdziwienia moją obecnością. Chwyciłam się za głowę, nie wierząc własnym oczom. To był dla mnie zbyt duży szok. Jeszcze niedawno żyłam w normalnym świecie opanowanym przez tabloidy, media i naukę, która z biologicznego punktu widzenia zaprzeczała istnieniu tak dziwnych ewenementów, jak „to coś”, co właśnie widziałam. A może to tylko przebranie? Może to wszystko okaże się jedynie chorym wkrętem, w który jestem zamieszana?
- To jakaś ukryta kamera…? – wyszeptałam. Jeffrey nic sobie jednak z tego nie zrobił. Minął mnie jak gdyby nigdy nic i przejął reklamówkę od towarzysza, kładąc ją na stoliku obok fotelu. Zaczął wyciągać jakieś mrożonki, grymasząc co chwila pod nosem.
- A ty jak zwykle dbasz tylko o swój tyłek – warknął w końcu. – nie mogłeś załatwić czegoś innego, prócz nerek?
- Nerek? – powtórzyłam osłabionym głosem. Czyli to… to coś, to były ludzkie nerki? Poczułam ostry, pulsujący ból w okolicach skroni. Obraz przede mną zamazał się, mój słuch stał się otępiały, a ja opadłam bezwładnie na plecy, tracąc jakikolwiek kontakt z rzeczywistością.

5 komentarzy:

  1. Hahaha Eyeless i Slendi wkraczają do akcji <3 XD Bosko, bosko!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale to jest zarąbiste! *-* Czekać tylko na rozdział VII ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Extra! Zastanawiam się czy to naprawdę ludzkie nerki. .. Jesteś super! Pochłonęłam rozdział 5 i 6 w expresowym tempie.
    Czekam na 7. Pozdrowienia ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No prosze...Eyeless i Slender także przybyli.
    Bardzo mi się podoba. Poprostu Zajebiste!
    :-) <3
    XD Rinkashi

    OdpowiedzUsuń