Przez moment
moje serce zamarło. W jednej chwili przestałam odczuwać wszelki ból, który
zadał mi Jeff. Zadarłam głowę w górę, by móc spojrzeć z niedowierzeniem na
twarz mordercy.
- Nie,
Jeffrey, mylisz się… Liu żyje i to dzięki niemu jestem teraz w tym miejscu! –
zaoponowałam. Mój towarzysz warknął pod nosem i znów chwycił mocno materiał
mojej bluzki. Podniósł mnie do góry, przygwożdżając zaraz potem brutalnie do
ściany.
- Łżesz.
Widziałam
coś dziwnego w oczach Jeffa. Jego twarz przybrała całkiem innego grymasu, gdy
zaczął się temat jego brata. Nagle stał się słabszy, mniej pewny siebie. To
wyglądało tak, jakby bił się z własnymi myślami.
-
Przysięgam! – jęknęłam ulegle, nie próbując się nawet wierzgać. Wiedziałam, że
moje gwałtowne ruchy mogłyby go tylko rozwścieczyć, a chyba znalazłam jakiś
kompromis, dzięki któremu mogłam negocjować własne życie. – Przyznaję, chciałam
cię znaleźć. Od lat głowiłam się, czy istniejesz. Dzwoniłam do wszystkich
Woodsów z Florydy, kiedy nagle Liu skontaktował się ze mną przez jakiś
chatroom!
- Nie –
przerwał mi Jeff, mocno dociskając mnie do ściany. Syknęłam z bólu i zacisnęłam
powieki. Po chwili poczułam, jak jego uścisk ustaje i powoli odstawia mnie na
ziemię. Czując grunt pod stopami odetchnęłam, jednak nadal stałam nieruchomo,
przygotowując się na kolejny cios.
- Nie
doszłabym tak daleko, gdyby nie on – szepnęłam cicho, z pokorą unosząc wzrok na
Jeffa i obserwując jego reakcję. Mężczyzna odwrócił się do mnie plecami i
wypuścił nóż z dłoni. Metalowe narzędzie odbiło się głośno od podłogi,
powodując echo w całym pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia, co sprawiło, że
Jeffrey tak łatwo mi odpuścił.
- To nie on
– stwierdził sucho, ponownie wracając na
fotel. Rozsiadł się w nim, a ja znowu widziałam jedynie kontur mojego rozmówcy. Najnormalniej w świecie
mogłabym wtedy spróbować zwiać, jednak powolnym, posuwistym krokiem zanurzyłam się w mroku, zbliżając się
tym samym do Jeffa. Niepewnie usiadłam na krzesełku naprzeciwko niego, kładąc
ręce na kolana.
- Podpisywał
się „Dr.W”. Pomyślałam, że został lekarzem, i…
- „Dr.W”?! –
uniósł się, niespokojnie zmieniając pozycję. Wlepił teraz zimne, cierpiące oczy
w moją twarz. Zadrżałam ze strachu i spuściłam wzrok, próbując nad sobą
panować. Widząc moją reakcję, wstał i kucnął przede mną, boleśnie chwytając mnie
za ramiona i zmuszając mnie do spojrzenia na niego. Znowu zebrało mi się na
płacz, oglądając to, co Jeffy ze sobą zrobił. Pomimo szerokiego, paradoksalnego
uśmiechu, skóra, na miejscu której powinny znajdować się naturalne kąciki ust,
zakrzywiona była ku dole, a oczy bez powiek wyglądały na mocno przesuszone i
przekrwione. Stęknęłam zrozpaczona, cała się trzęsąc.
- Jeff,
przepraszam… - szepnęłam, czując jak łzy w nadmiarze spływają po moich
policzkach, zaschniętych wargach i szyi.
- Jesteś
pewna, że podpisywał się „Dr.W”? – powtórzył, potrząsając mną lekko. W jednej
chwili przestałam rozumieć dosłownie wszystko. Skinęłam jedynie głową w
potwierdzeniu, czekając na dalszy przebieg zdarzeń. Jeffrey puścił mnie i
usiadł na ziemi w rozkroku, podpierając łokieć o zgięte kolano.
- To nie ja
stałem za zniknięciem Liu z Sacred Heart. Morderstwo sanitariuszy również nie było
moją działką. Po tym jak zabiłem rodziców wszystkie podejrzenia spadły na mnie,
ale ja nigdy nie skrzywdziłbym mojego brata. To, że nadział się na ten cholerny
nóż, to był przypadek. Zadzwoniłem po karetkę aby go zabrali, a sam uciekłem.
Później zostałem uznany za zmarłego, ponieważ z tego, co się dowiedziałem,
wszyscy uważali, że trzynastolatek z tak rozwlekłymi obrażeniami twarzy jakie
miałem, nie ma szans na przeżycie na wolności.
- Nie
spodziewałam się tego… - odrzekłam, próbując przyswoić sobie to, co powiedział
mi Jeff. Nowe informacje wskazywały, że wcale nie był aż taką znieczulicą. Na
pewno musiało siedzieć w nim coś dobrego. Westchnęłam pod nosem i niepewnie
przeniosłam dłoń na ramię Jeffreya, jednak on szybko ją zepchnął.
- Wiem, kto
porwał mojego brata – stwierdził ponownie suchym, nieprzyjemnym dla słuchu
głosem. Podniósł głowę i spojrzał wprost w moje oczy. – Musisz ponownie się z
nim skontaktować.
- Ale ja nie
wiem jak – stwierdziłam. – Wiele razy próbowałam, jednak historia przeglądarki
nie zapisała strony, na której rozmawiałam z Dr.W…
- Nie
obchodzi mnie jak – warknął stanowczo po czym wstał. Mój wzrok powędrował wzdłuż
jego ciała, aż w końcu zatrzymał się na przerażającej twarzy skierowanej ku
mnie. – Po prostu masz to zrobić. Do czasu, aż mi się przydasz, daruję ci
życie. Wykorzystam cię do odnalezienia brata, a wtedy cię zabiję.
- Dzięki,
Jeff – stwierdziłam, przełykając głośno ślinę. Łaska, jaką mnie obdarował,
niezmiernie wsparła mnie na duchu, nie ma co. Wtedy przypomniało mi się
właściwie, gdzie podziałam mój telefon. Musiałam go upuścić w momencie gdy się
przewróciłam. Zsunęłam się na kolana i po omacku, w ciemnościach, zaczęłam
szukać go ręką, gdy nagle ktoś wszedł do domu, tym samym wpuszczając do środka rażące
światło słoneczne. Zmrużyłam oczy i przecierając je ręką, chciałam dostrzec
postać, która okazała się być sprawcą tak nagłej zmiany oświetlenia.
- Do licha,
Jeff… Co ci mówiłem o tych ciemnościach? Nie martw się o prąd, Slendi załatwi –
usłyszałam chłopięcy głos. Owa osoba zamknęła za sobą skrzypiące drzwi i
zapaliła światło, które ugodziło moje źrenice. Nie miałam nawet pojęcia, że w
tym miejscu może istnieć coś takiego, jak lampa. Gdy z trudem ponownie
spróbowałam otworzyć powieki, a tuż przede mną stała nieznana mi jeszcze postać,
wystraszyłam się i odskoczyłam do tyłu, lądując obok nóg Jeffa. Wrzasnęłam
przeraźliwie dostrzegając chłopaka, na oko nastolatka, w niebieskiej masce, w
której widać było jedynie jego puste, czarne oczodoły. W ręku ściskał
reklamówkę, a jego postawa nie zdawała się kryć zdziwienia moją obecnością. Chwyciłam
się za głowę, nie wierząc własnym oczom. To był dla mnie zbyt duży szok.
Jeszcze niedawno żyłam w normalnym świecie opanowanym przez tabloidy, media i
naukę, która z biologicznego punktu widzenia zaprzeczała istnieniu tak dziwnych
ewenementów, jak „to coś”, co właśnie widziałam. A może to tylko przebranie? Może
to wszystko okaże się jedynie chorym wkrętem, w który jestem zamieszana?
- To jakaś
ukryta kamera…? – wyszeptałam. Jeffrey nic sobie jednak z tego nie zrobił.
Minął mnie jak gdyby nigdy nic i przejął reklamówkę od towarzysza, kładąc ją na
stoliku obok fotelu. Zaczął wyciągać jakieś mrożonki, grymasząc co chwila pod
nosem.
- A ty jak
zwykle dbasz tylko o swój tyłek – warknął w końcu. – nie mogłeś załatwić czegoś
innego, prócz nerek?
- Nerek? –
powtórzyłam osłabionym głosem. Czyli to… to coś, to były ludzkie nerki?
Poczułam ostry, pulsujący ból w okolicach skroni. Obraz przede mną zamazał się,
mój słuch stał się otępiały, a ja opadłam bezwładnie na plecy, tracąc
jakikolwiek kontakt z rzeczywistością.
Hahaha Eyeless i Slendi wkraczają do akcji <3 XD Bosko, bosko!
OdpowiedzUsuńAle to jest zarąbiste! *-* Czekać tylko na rozdział VII ^^
OdpowiedzUsuńExtra! Zastanawiam się czy to naprawdę ludzkie nerki. .. Jesteś super! Pochłonęłam rozdział 5 i 6 w expresowym tempie.
OdpowiedzUsuńCzekam na 7. Pozdrowienia ;)
No prosze...Eyeless i Slender także przybyli.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba. Poprostu Zajebiste!
:-) <3
XD Rinkashi
Wow rozdział5 i 6
OdpowiedzUsuń