Rozdział X


     Następnego ranka, tak, jak mi wcześniej zapowiedziano, obudziła mnie pielęgniarka, która brutalnie weszła do sali z zamiarem obudzenia mnie. Otworzyłam gwałtownie powieki, w pierwszej chwili szukając dookoła wzrokiem Jeffa, który odwiedził mnie nocą. W pewnej chwili jednak musiałam zasnąć, bo oprócz mnie i pani w białym kitlu nie było w pomieszczeniu nikogo więcej.
- Jak się pani czuje? – usłyszałam. Podparłam się na łokciach, by sprawdzić, czy zawroty głowy ustąpiły.
- Lepiej – skłamałam.
- Nie mam dla pani dobrej wiadomości – stwierdziła z westchnięciem, ściskając w dłoni wyniki moich badań. – Nic dziwnego, że żaden lekarz do tej pory nie wykrył, że ma pani na raka krwi. Ta choroba przychodzi bardzo szybko. Stąd ta anemia, częste zapadanie w infekcje i bóle głowy.
Ta informacja wytrąciła mnie z równowagi.
- Czy ja umrę? – spytałam łamiącym się głosem.
- Nie – zachichotała szczerze, choć jej oczy przemawiały do mnie całkiem co innego. – W XXI wieku istnieją metody walki z białaczką. Musi pani jednak być w stałym kontakcie ze szpitalem i czekać na przeszczep szpiku.
- Rozumiem – stwierdziłam z powagą. Ściągnęłam łopatki i drżącą dłonią zrzuciłam z siebie kołdrę. – Jednakże, w zaistniałej sytuacji, chciałabym się wypisać, na własne żądanie. Leczenie rozpocznę w swoim stanie. Nie pochodzę z Florydy.
- To oczywiste, jednak zalecam pozostanie u nas jeszcze na parę dni.
- To nie będzie konieczne – stałam wciąż przy swoim. – Na jutro mam bilet powrotny do Iowa.
- W takim razie zapraszam do recepcji. Wypisze pani druczek i będzie mogła pani opuścić placówkę Sacred heart.
Wstałam ostrożnie z łóżka i udałam się za przełożoną. Zeszłyśmy do recepcji, gdzie podpisałam potrzebne papiery.
- Odprowadzę Panią na dół – zaproponowała pielęgniarka i z grzeczności przyjęłam propozycję. Weszłyśmy na nowo do windy, która miała nas zawieźć na parkingi. Gdy poczułam pod nogami opadający grunt, światło zaczęło płatać figle i dosłownie sekundę później spoiła nas ciemność. Winda zatrzęsła się i jakby odłączając się od wszelkich mechanizmów, runęła w dół. Upadłam przerażona, również moja towarzyszka wrzasnęła przytulając się do blaszanej ściany. W pewnej chwili zatrzymałyśmy się na nieznanym poziomie. Drzwi rozsunęły się, jednak ciemność nie pozwalała na zobaczenie czegokolwiek.
- Oh, to pewnie… - usłyszałam głos kobiety, który momentalnie zamarł. Ostatnie słowo wypowiedziane zostało ze śmiertelnym bólem i konaniem. Z paraliżującym strachem wyszukałam po omacku dłoń pielęgniarki, która stała się przerażająco zimna. Do moich nozdrzy dostał się charakterystyczny zapach krwi, a pod opuszkami poczułam lepką ciecz. Drżąc, dotknęłam jej i powąchałam. Upewniwszy się, że to krew, mój rozdzierający krzyk rozległ się echem po całym pomieszczeniu. W dalszym ciągu nie widząc czegokolwiek, doczołgałam się po śliskiej od substancji podłodze do ściany, jednak na swoich włosach prędko poczułam silny, brutalny uścisk. Zaczęłam się motać i rzucać, próbując oderwać dłoń najprawdopodobniej mężczyzny od swojej głowy, jednak było to niemożliwe. Kat zaśmiał się złowieszczo, przeciągając mnie boleśnie w ciemność. Moje ubranie było przesiąknięte krwią pielęgniarki, która dźgnięta w brzuch leżała konająca w windzie. Przelotnie poczułam jeszcze muśnięcie jej palców na swojej kostce, gdy tyran wyciągał mnie w nieznane miejsce.
- Puść mnie do cholery! Jej trzeba pomóc! – wrzasnęłam uświadamiając sobie, że moją przełożoną powolnie zabija smagający ból. Z każdą sekundą oddalałam się jednak od niej, widząc jedynie pozostawiającą za sobą strugę brunatnej krwi i kontury ścian. Korytarz, jakim ciągnął mnie po zimnym bruku nieznany mężczyzna, był niepokojąco długi, przesiąknięty zapachem zgnilizny, brudu i staroci. Spod zaciśniętych powiek ściekały słone łzy, brzmienie mojego łkania mieszało się z odgłosem ciężkich kroków kata i sunącego ciała po ziemi. Z ust co jakiś czas wyrywał się cichy, błagalny szept i prośba wytłumaczenia zaistniałej sytuacji. Każde moje pytanie pozostawało jednak bez odpowiedzi. Czułam, jak poprzez tarcie, tył mojej bluzki rozdarł się, wystawiając moje plecy na bolesne otarcia. W końcu, po długiej wędrówce, usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie otwieranych drzwi. Mężczyzna okrutnie przepchnął czubkiem buta moje niewinnie leżące ciało do środka, po czym z trzaskiem zamknął żelazne drzwi i starannie je zakluczył. Rozpłakałam się głośno i skuliłam, podciągając kolana pod sam podbródek. Nie wiedziałam co się tak naprawdę działo, gdzie byłam i jakim cudem się tutaj znalazłam. Ciemność wciąż była moim największym wrogiem na ten czas, nie pozwalała ujrzeć mi jakiejkolwiek drogi ucieczki. Znowu czułam ten duszący odór, wywołujący mdłości.  Zjechałam ręką do swojej kieszeni u spodni i wyciągnęłam z niej zapalniczkę. Nerwowo próbowałam ją odpalić, a gdy w końcu się udało, zaczęłam posuwać się na czworaka w przód. Oświetlałam sobie słabym płomieniem drogę tuż przed sobą. Wciąż się ślizgałam, ponieważ podłoga była cała od skrzepniętej krwi. Łkałam cicho z przerażenia i obrzydzenia, powoli zagłębiając się w mrok. Gdy na swojej drodze poczułam przeszkodę, nakierowałam na nią zapalniczkę. Ujrzałam coś na kształt ludzkiej, bezwładnie leżącej ręki. Kierowałam płomień dalej, widząc kolejno ramiona, obojczyki, zakrwawioną szyję, podbródek i twarz z wydłubanymi oczami i wyciętym, paradoksalnym uśmiechem w stylu Jeffa. Wrzasnęłam na cały głos i odrzuciłam zapalniczkę w bok. Wycofałam się i wtem w pomieszczeniu zabrzmiał jeszcze jeden głos.
- J…jest tu ktoś?
Owy głos należał do przerażonego mężczyzny. Prędko odszukałam ręką zapalniczkę, zapaliłam ją i żwawo posuwałam się w poszukiwaniu żyjącej osoby.
- Halo? Powiedz coś! – Rozkazałam.
- Jestem tutaj… - usłyszałam i z każdą chwilą byłam coraz bliżej celu. Gdy usłyszałam tuż obok siebie roztrzęsiony oddech, trzęsącym płomieniem rozświetliłam sylwetkę towarzysza. Osoba ta miała łańcuchy werżnięte w kostki. Musiał być trzymany tu od dawna, ponieważ żelastwo wrosło mu się w skórę. Skrzywiłam się i tym razem zwróciłam uwagę na jego szyję, na której widniała szeroka blizna, jakby ktoś, kiedyś chciał poderżnąć mu gardło. Twarz mężczyzny natomiast była sina i miejscowo rozraniona. Jego załzawione, brązowe oczy patrzyły na mnie z nadzieją, a popękane, spierzchnięte wargi drżały z niedowierzania. Momentalnie towarzysz rzucił mi się na szyję i przytulił mnie, szlochając i zalewając gorzkimi łzami moje włosy i szyję. Zapalniczka wypadła z mojej ręki i objęłam mężczyznę, przejeżdżając kojąco dłonią po jego głowie. Nigdy nie widziałam jeszcze tak upokorzonego, bezsilnego i przerażonego człowieka…
- Jak masz na imię? – szepnęłam, odsuwając się lekko i znów otwierając płomień.
- L…iu. Jestem Liu Woods.
- Jesteś bratem Jeffa? – zająknęłam się, rozchylając ze zdziwienia usta. – Ty… naprawdę jesteś jego bratem!
- Jeff… Jeff nie może tutaj po nas przyjść – wrzasnął z przerażenia, opierając się plecami o ścianę. – On tu umrze!
- Powiedz, kto nas tu trzyma? – spytałam dociekliwie. Liu milczał, kręcąc jedynie głową. Jego postawa wręcz prosiła się o ukojenie tego bólu, o śmierć. – Liu odpowiedz mi. Kto za tym wszystkim stoi?
- To doktor Philips. Jedyna ofiara Jeffreya, która przeżyła. W 2006 roku, kiedy ja byłem w szpitalu, Jeff zaczął zabijać bez powodu i kiedyś, nocą, trafił do domu niewłaściwej osoby. Zamordował małą dziewczynkę, córkę Philipsa. Później wkradł się do sypialni, w której leżał tylko on. Mój brat zbliżył się do niego i wyciął mu uśmiech. Wysłał go na wieczny sen, jednak tuż przed wbiciem ostrza w ciało Philipsa, w drzwiach pojawiła się jego żona. Zadzwoniła po policję, jednak Jeff zdążył uciec. Później, owa kobieta nie mogąc znieść śmierci córki oraz oszpeconego męża, popełniła samobójstwo. Philips oszalał. Okazało się, że był lekarzem w Sacred Heart i kiedy zrozumiał, że jestem jego bratem, zakradł się po mnie i ukrył tutaj, w od dawna opuszczonej części hospicjum. On nie spocznie dopóki nie zemści się na Jeffie – wyjaśnił z przerażeniem, zalewając się łzami. – Philips zabrał mi telefon i zwabił cię tutaj, żebyś ty z kolei ściągnęła tutaj Jeffa. Ten psychiczny doktor podpisał jakiś chory pakt, oddał duszę za nadprzyrodzoną moc, jednak moc tą posiada tylko w tej części szpitala. To dlatego chce go zwabić. Normalnie nie miałby szans wygrać z moim bratem, bo poza murami Sacred Heart Philips jest normalnym człowiekiem. Zaś tu…
- Czyli jeżeli Jeff tu przyjdzie… Philips go zabije – jęknęłam, łapiąc się bezwładnie za głowę.
- Ten poraniony skurwiel czekał na to dziewięć lat. Jego życiem zawładnęła żądza zemsty i pomszczenia swojej rodziny.
- To co my teraz zrobimy?
- Wiem tylko, że jeśli Jeff umrze, my będziemy następni.


***

Tymczasem Ticci Tobby udał się do szpitala by dowiedzieć się, co się ze mną dzieje. Jednak gdy nie zastał mnie w sali, zszedł prędko do recepcji, by wyjaśnić tę sytuację.
- Przepraszam, czy zechce pani powiedzieć Tobbyemu, gdzie została przeniesiona panienka Sally Cooper?
- Sally wypisała się dzisiaj ze szpitala na własne żądanie, dosłownie godzinkę temu. Proszę do niej zadzwonić – oznajmiła z uśmiechem recepcjonistka. Tobby pośpiesznie wybiegł na zewnątrz i kierując się żwawym, nerwowym krokiem do parku nieopodal, wszedł niezauważalnie w chaszcze, gdzie czekali na niego Jeff wraz ze Slenderem.
- Sally nawiała – stwierdził Ticci Tobby.
- Co?! Jak to nawiała?! – uniósł się Jeffrey.
- „Nie” – wtrącił Slenderman. – „Nie nawiała…”
Cała uwaga skierowana była teraz na Slendiego, który trzymał w ręku mój telefon. Przekazał go Jeffowi, który po przeczytaniu wyświetlonej wiadomości, rozchylił oczy i upuścił komórkę z dłoni.
Dr.P: Przyjdź po nią i weź ją sobie. :) Kopę lat, Jeffrey.
- Philips – syknął Woods i wyrwał się w kierunku szpitala. Macki Slendera złapały go jednak cwanie, związały i usadziły w trawie.
- „Oszalałeś? Przecież on właśnie tego chce” – uniósł się Slenderman.
- Muszę uratować brata! – wrzasnął ze wściekłością, wyrywając się z uścisku macek. – Oboje mnie teraz potrzebują!
- „Masz rację, potrzebują. Ale nie zapominaj o sile Philipsa. Poza tym nie możesz iść tam sam, zwłaszcza za dnia...Martwy na nic się nie zdasz. Wrócimy po nich, dziś w nocy.”
- Philips… dziś dokończę dzieła na twojej twarzy! – zaniósł się morderczym, podnieconym śmiechem Jeff, kładąc dłoń na rękojeści swojego noża.

8 komentarzy:

  1. Pisz więcej Julka

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Pisz szybko kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobre, kiedy następny? :3 Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ulala dzieje się widzę <3 Cudowne! :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha! Kolejny psychopatyczny morderca :D

    OdpowiedzUsuń
  6. To opowiadanie zapamiętam do końca życia!
    Uwielbiam!!! <3 :-)
    XD Rinkashi

    OdpowiedzUsuń
  7. Oooo wiele się dzieje. Wow wow ssssuuupppeeerrr!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń